Tytuł: Rysa jak się patrzy
Autor: Agnieszka Borowiecka
Czyta: Wojciech Strózik
Bajka pochodzi ze strony Bajkownia.org
Wszystko zaczęło się od tego, że mama z tatą kupili Gutkowi i Mikiemu piękny czerwony samolot sterowany na pilota. Ja jestem jeszcze za mała, żeby się takim bawić, więc dostałam lakę. Lalka też jest ładna, no ale ten samolot to był po prostu istne cudo. Wszystko miał jak prawdziwy samolot, tylko że mniejsze – skrzydła, lotki, stery, no dosłownie wszystko. Nawet kółko na ogonie kręciło się i nie było z plastiku, tak jak w innych samolotach, tylko z gumy… żeby się nie przetarło przy lądowaniu – tak mówił Gutek i zabronił mi nim kręcić, bo powiedział, że zepsuję. Ale najbardziej podobała mi się kabina pilota, bo za prawdziwą szklaną szybką siedział taki maleńki ludzik w czapce i w goglach i wznosił do góry swoją maleńką plastikową rączkę, jakby miał ochotę krzyknąć: „Na koniec świata i jeszcze dalej!”.
Miki i Gutek dostali ten samolot na ósme urodziny, bo akurat obaj mają urodziny tego samego dnia. Mama mówi, że to dlatego, że są bliźniakami. Oprócz tego, że mają razem urodziny, to jeszcze są do siebie bardzo podobni. I gdyby nie to, że Gutek ma dużego pieprzyka na prawym policzku, to pewnie nawet mama by się myliła, ale tak to wszyscy dobrze wiemy, że Gutek to Gutek, a Miki to Miki. Znaczy Gutek to Gustaw, a Miki to Mikołaj, ale tak wszyscy na nich mówią, bo jest łatwiej.
No i zainteresowania też mają podobne. Bo to już dawno zostało postanowione, że Miki jak będzie duży zostanie pilotem, a Gutek będzie mu mówił, jak ma latać. Tata to jakoś specjalnie nazywał, tylko że to było trudne słowo, więc nie zapamiętałam. Ale tak będzie dopiero jak dorosną. Na razie mają po osiem lat, więc rodzice kupili im w prezencie ten czerwony samolot.
W zasadzie to wszyscy bardzo cieszyliśmy się z tego samolotu. Nawet mama, choć wcale nie przepada za takimi zabawami. Ale tym razem się cieszyła, bo tata zabierał nas na łąkę, a ona mogła sobie w spokoju poczytać książkę. Tata też się cieszył, bo czasem chłopaki pozwalali mu posterować samolotem i wtedy robił różne podniebne akrobacje. A wiadomo, że nikt na całym świecie nie umie robić takiej pięknej potrójnej pętli jak tata. Najbardziej jednak cieszyli się Miki z Gutkiem. Kiedy razem wychodziliśmy na łąkę, sterowali swoim samolotem na zmianę, a ja siedziałam z tatą na kocyku i rysowałam nasz czerwony samolot na tle niebieskiego nieba.
– Wyżej, wyżej – krzyczał wtedy Gutek. A Miki z językiem na brodzie ściskał mocno pilota i z przejęciem wyginał się to w prawo, to w lewo, jakby to miało w jakiś sposób sprawić, że samolot będzie jeszcze zwinniej się obracał.
Tata podawał mi kredki i tylko od czasu do czasu krzyczał do chłopców, żeby uważali na gałęzie. Samolot przelatywał z głośnym bziiuuum nad naszymi głowami. Miki z Gutkiem obmyślali coraz to nowe skręty i figury. A ja machałam do plastikowego pilota i krzyczałam, żeby się mocno trzymał obiema rękami, bo wypadnie przy tych beczkach i pętelkach. Mogliśmy tak siedzieć całymi godzinami, aż do wieczora, tak nam się wszystkim podobała ta zabawa.
Lecz pewnego dnia zaczęła się ta smutna historia. Najpierw Miki dostał kataru i bolała go głowa, a w nocy miał nawet gorączkę, więc rano tata pojechał z nim do lekarza. Mama gotowała akurat zupę pomidorową, no a Gutek zaczął się nudzić, więc mama zgodziła się, żeby sam poszedł na łąkę i pobawił się samolotem. Pomachałam mu jeszcze z okna, gdy maszerował dumny przez podwórko, a potem dalej lepiłam plastelinowych kolegów dla naszego pilota. Ale już po pół godzinie Gutek przybiegł zapłakany i słowa nie dało się z niego wydusić.
– Co się stało? – pytała mama strasznie przejęta.
Lecz Gutek stał jak wmurowany. Łzy mu ciekły po policzkach i chlipał zamiast mówić po kolei co i jak. Mama obejrzała go ze wszystkich stron, czy aby go coś nie ugryzło, czy się nie przewrócił albo nie skaleczył. Ale nie.
– Samolot – jęknął wreszcie, zanosząc się od płaczu – zabrał mi samolot!
I w tym momencie wszedł do domu tata z Mikim. Miki czuł się już lepiej, bo dostał od pana doktora lizaka w nagrodę za to, że był dzielnym pacjentem. Lecz gdy tylko usłyszał, co się stało, od razu zrzedła mu mina. Broda mu się zaczęła trząść i łzy mu się w oczach zakręciły, a potem popłakał się na całego. Chociaż może prawdziwemu pilotowi nie wypada. Ale ja się mu nie dziwię, każdy by się popłakał na jego miejscu.
– Kto ci zabrał samolot? – pytał tata.
– Jakiś chłopak, nie z naszego osiedla. Większy ode mnie o głowę. Podbiegł, zabrał i uciekł. – powiedział Gutek.
– Jak on wyglądał? W którą stronę pobiegł? – dopytywał tata, sznurując buty, by ruszyć na poszukiwanie złodzieja.
Gutek nie bardzo pamiętał. Zrobił się czerwony na policzkach i zaczął się rozglądać po ścianach, jakby tam szukał jakiejś podpowiedzi. No i w końcu sobie przypomniał, że ten chłopak miał czapkę z daszkiem i czarną kurtkę z żółtym napisem „AIR FORCE” – widać też chciał zostać pilotem.
Tata wyszedł zdenerwowany i nie było go z dobrą godzinę. Mama kazała chłopakom umyć buzie i ręce, bo od tych łez, a Miki jeszcze od lizaka, cali byli umorusani, no i potem kazała nam zjeść zupę.
– Przestańcie już płakać, może tata znajdzie wasz samolot – próbowała nas pocieszyć.
Ale tata samolotu nie znalazł. Kiedy wrócił, powiedział, że obszedł całe osiedle dookoła i dwa sąsiednie też i nigdzie naszego samolotu nie widział, ani chłopaka, który by wyglądał tak, jak Gutek powiedział. Chłopcy już nie płakali, ale widziałam, że było im przykro. Gutkowi nawet bardziej. Kręcił się po pokoju taki całkiem nieswój, jakby coś go gryzło. Nie chciał się w nic bawić i był taki smutny, że jeszcze nigdy go takiego nie widziałam.
Aż wreszcie mama wpadła na pomysł, żebyśmy napisali ogłoszenie. Gutek nie bardzo wierzył, że to coś da, ale z drugiej strony pomyślał, że może ktoś zauważy nasz samolot i zadzwoni. Wybrałam więc najpiękniejszy rysunek, jaki udało mi się namalować, żeby było widomo, że to o nasz samolot chodzi. Miki wielkimi literami napisał „UWAGA! SKRADZIONO SAMOLOT! ZA POMOC CZEKA NAGRODA!”. Mama pod spodem wpisała nasz numer telefonu, a tata skserował ogłoszenie i poszedł z chłopakami porozklejać je na osiedlu. Czekaliśmy jeden dzień i drugi, ale w sprawie samolotu nie zadzwonił nikt. Zadzwoniła tylko babcia, że widziała ogłoszenie i że jest jej przykro. Ale oprócz babci nikt nic nie widział.
W zasadzie już potem pogodziliśmy się z tą stratą, bo wkrótce zaczęły się deszcze, a później jeszcze spadł śnieg, więc i tak nie chodzilibyśmy na łąkę, bo było za zimno. Czasem tylko zastanawiałam się, co się dzieje z naszym plastikowym pilotem i czy aby ten chłopak w czapce z daszkiem nic mu nie zrobił. I dopiero tuż przed wigilią okazało się, że żadnego chłopaka w czapce z daszkiem nie było, a nasz pilot przez cały ten czas siedział w schowku. No ale tego nikt się nie spodziewał.
Prawda wyszła na jaw, gdy tata zabrał się za ubieranie choinki i zaczął wyjmować ze schowka pudełka z bombkami. Mama lepiła wtedy pierogi w kuchni, Miki przywiązywał nitki do cukierków, a ja z Gutkiem kleiłam właśnie łańcuch z bibuły, gdy nagle wszyscy usłyszeliśmy zza ściany przytłumiony głos taty.
– No proszę! Co my tu mamy! – powiedział tata i wyszedł ze schowka, trzymając w jednej ręce nasz czerwony samolot, a w drugiej jego ułamane skrzydło.
Pilot siedział na swoim miejscu i machał ręką, jakby wrócił właśnie z dalekiej podróży. Bardzo się ucieszyłam na jego widok, za to Gutek w jednej chwili zrobił się blady jak ściana.
– Nasz samolot! – powiedział Miki z niedowierzaniem i podszedł do taty, żeby sprawdzić, czy aby na pewno wzrok go nie myli. Ale nie mylił. Wszystko się zgadzało. Tylko nie wiedzieć czemu skrzydło było całkiem odłamane.
Cicho się zrobiło jak makiem zasiał i wszyscy nagle spojrzeli na Gutka, jakby czekali na jakieś specjalne oświadczenie. Ale Gutek tylko spuścił głowę i słowem się nie odezwał.
– Ale jak to? Skąd? Przecież… – Miki nie bardzo wiedział, od czego zacząć – Przecież ukradł… ten chłopak… Tak mówiłeś! – powiedział Miki i widać było, że zaraz wybuchnie.
Gutek dalej milczał i nawet nie śmiał spojrzeć na Mikiego, tak mu było wstyd. Policzki miał czerwone, jakby stał na mrozie ze dwa dni. A w oczach kręciły mu się łzy.
– Nie było żadnego chłopaka! – powiedział wreszcie tak cichutko, że ledwo dało się usłyszeć. I po policzku stoczyła mu się wielka łza.
– Okłamałeś nas! – zawołał Miki – Zepsułeś samolot i wymyśliłeś tę całą historię! Tak?! No przyznaj się kłamczuchu! To po co były te ogłoszenia i poszukiwania? – krzyknął wściekły i wcale nie czekał już na to, co Gutek powie, tylko złapał samolot i pobiegł do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
Gutek uderzył w płacz. Nos mu się zrobił czerwony jak u tego renifera Świętego Mikołaja, ramiona mu się trzęsły i ledwo mógł słowo wydusić.
– Ja nie chciałem – łkał roztrzęsiony – to był wypadek… samolot zawadził o gałąź i spadł na ziemię i skrzydło mu odpadło.
Mama pogłaskała go po głowie na pocieszenie i powiedziała:
– Oj Guciu, wypadki się zdarzają, ale czemu kłamałeś?
– Bo Miki by się wściekł, że zepsułem nasz samolot! – tłumaczył się Gutek.
– Teraz wściekł się jeszcze bardziej – zauważył słusznie tata – i wcale nie z powodu samolotu, ale właśnie dlatego, że się nie przyznałeś. Tak nie można Gustawie!
Skoro tata powiedział do Gutka Gustawie, to znaczy, że sprawa była naprawdę poważna. Aż do kolacji Miki nie wychodził z pokoju i z nikim nie chciał rozmawiać. I dopiero wieczorem zasiedliśmy do stołu w komplecie, ale nawet wtedy nikt nie miał specjalnie ochoty na rozmowę. To kłamstwo Gutka zawisło nad nami jak gradowa chmura.
Kiedy mama zebrała ze stołu talerze po kolacji, tata porozkładał gazety, przyniósł klej i poprosił chłopców, żeby mu pomogli przykleić skrzydło na swoje miejsce. Trwało to z dobrą godzinę, a może i dłużej, ale udało się. Choć samolot nie wyglądał już jak dawniej, bo w miejscu złamania widać było wielką rysę. Rysa była jak się patrzy! I wtedy tata powiedział do Gutka:
– Widzisz Gustawie z kłamstwem jest jak z tą rysą na samolocie. Niby skrzydło jest już na swoim miejscu, a jednak zostaje ślad. Tak samo, kiedy kłamiesz, prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw, ale pozostaje rysa i nikt ci później nie będzie wierzył, nawet jeśli będziesz mówił prawdę. Nie łatwo jest odbudować zaufanie, kiedy już raz się je straciło.
Gutkowi znów łzy napłynęły do oczu.
– Przepraszam – powiedział płaczliwym głosem. I chyba naprawdę było mu przykro, bo jeszcze nigdy nie widziałam, żeby był aż tak zawstydzony.
Mama podeszła do niego i pocałowała czubek Gutkowej głowy.
– Obiecaj, że już nigdy nie będziesz kłamał – powiedziała – że nawet jeśli zrobisz coś złego, to się przyznasz.
– Obiecuję – powiedział Gutek – już nigdy was nie okłamię.
Nie wiem jak Miki, ale ja od razu uwierzyłam Gutkowi, bo cała ta historia była dla niego niezłą nauczką. Przecież na pewno przez cały ten czas bał się, że jego kłamstwo wyjdzie na jaw. Nie mówiąc już o przykrości, jaką nam wszystkim sprawił.
Następnego dnia tata przyniósł z piwnicy czerwoną farbę i zamalował z chłopcami tę rysę na samolocie. Ale jedna warstwa farby jej nie przykryła. Malowali raz i drugi i chyba dopiero pod trzecią warstwą rysa stała się niemal niewidoczna. Tak samo też stało się z Gutkowym kłamstwem. Z czasem zwyczajnie o nim zapomnieliśmy. Ale wcześniej Gutek musiał przejść nie jeden sprawdzian. Kiedy zgubił klucze od domu albo dostał dwóję w szkole… za każdym razem, gdy coś zmajstrował, przyznawał się od razu i nie zmyślał już żadnych historii. Aż w końcu zaufaliśmy mu na nowo.