Tytuł: Piernikowy cud
Autor: Karolina Zawistowska
Czyta: Wojciech Strózik
Bajka pochodzi ze strony Bajkownia.org
Bajka dla dzieci – Piernikowy cud cz.3
Dziewczynka grzecznie podziękowała za wszystko, wzięła prezent, pożegnała się z nowopoznanymi przyjaciółmi i opuściła dom pani Gertrudy. Muszę zdążyć – poganiała się. – Ale gdzie ta radość? Jak ją złapać? Jak zanieść do innych? Jak ją pokazać? Dopadła ją chwila zwątpienia.
– Czy Mikołaj na pewno wiedział, co robi posyłając mnie tutaj? – Dziewczynka szeptała sama do siebie. Jej głos zaczęło powtarzać echo: wiedział, wiedział.
– Kim jesteś? – zapytała przerażona.
– Jestem, jestem – powtórzył niewidzialny głos.
Teraz Anastazja przeraziła się już nie na żarty. Wyciągnęła z kieszeni iskierkę i oświetliła nią drogę. Zauważyła, że na gałęzi siedziała szara sowa, która kręciła głową na wszelkie możliwe sposoby i we wszystkich kierunkach.
– To ty po mnie powtarzałaś?- zapytała dziewczynka.
– Powtarzałam, powtarzałam – odpowiedziała sowa.
– Dlaczego tak robisz?
– Robię, robię.
– Ej, to nie jest wcale śmieszne, nie wygłupiaj się – zawołała Anastazja ze złością.
– Się, się…
– Nie chce mi się z tobą rozmawiać, jesteś niemądra.
– Niemądra, niemądra…
Dziewczynka obróciła się na pięcie i opuściła w milczeniu szarą sowę. Nie chciała się odzywać, aby przypadkiem nie usłyszeć jej głosu. Stąpała bardzo cicho po świerkowych schodach. Iskierka powoli przestawała świecić, więc robiło się ciemniej. Anastazja zaczęła powątpiewać, czy idzie we właściwym kierunku, czy aby na pewno anioły się nie pomyliły. Na jednej ze świerkowych gałązek siedział pajacyk. Był cały czerwony, tylko czapkę miał zieloną. Wesoło wymachiwał nóżkami, tak jakby się bujał.
– Co tu robisz? – zawołała z uśmiechem do Anastazji.
– Idę na górę do świątecznej radości, ale nie wiem już czy to dobry kierunek.
– Dobry. Będziesz mogła pójść dalej, jeśli odgadniesz moją zagadkę.
– To powiedz mi ją – odpowiedziała troszeczkę buńczucznie dziewczynka
– Posłuchaj uważnie, jeśli odgadniesz to czeka cię nagroda: Dawno temu, gdzieś między górami stara wdowa miała cztery córki, każda była inna, ale wszystkie były piękne. Trudno jej było samotnie je wychowywać, zwłaszcza, że od wielu miesięcy nie można było zdobyć we wiosce już pożywienia, bo panowała sroga zima. Postanowiła, że wyśle je w świat, starannie je przygotowała, dała łakocie, ciepłe kołderki i solidne buciki. Spakowała tobołki, uściskała i wysłała każdą w inną stronę świata. Dziewczyna o włosach jak pióra kruka poszła na północ. Uśmiechnięta o marchewkowych włosach poszła na wschód. Siostra o złocistych włosach poszła na południe. I ostatnia szatynka o oczach niebieskich jak ocean poszła na wschód. Nie było ich rok. Matce kończyły się już zapasy żywności i bała się, że przyjdzie jej rozstać się ze światem w samotności. Tak bardzo chciałaby ujrzeć swoje córki. Niespodziewanie do skromnej izby weszła dziewczyna o włosach jak złoto, przyniosła matce kwiaty, przepiórcze jaja i warzywa, tuż za nią dotarła córka o niebieskich oczach, przyniosła chleb, zboże i kosz owoców. Córka o marchewkowych włosach przyniosła ziemniaki, buraki i świeżo upolowanego dzika. Dziewczęta bystro zajęły się matką. Rozpaliły w piecu i ugotowały obiad, a potem opowiadały o swoich przygodach z dalekich stron świata. Wdowa cieszyła się z tego widoku i zdrowie jej się polepszyło. Brakowało jej tylko widoku jednej córki, która nigdy nie wróciła, by odwiedzić starą matkę. Pytanie brzmi: Kim była czwarta siostra, która nigdy nie odwiedziła matki?
Była to niełatwa zagadka i Anastazja musiała się nad nią trochę zastanowić, żeby się nie pomylić. Zwłaszcza, że pajacyk podkreślił, że ma tylko jedną możliwą odpowiedź. Nasuwało jej się kilka, najpierw myślała, że to strony świata, potem stwierdziła, że to jakaś zła czarownica, ale kiedy pomyślała o darach, jakie córki przyniosły matce nie miała najmniejszych wątpliwości. Pełnym zdecydowania głosem wykrzyknęła:
– Zima, to była zima!
Po tych słowach pajacyk zniknął, a na jego miejscu pojawiła się szara sowa, która nie powtarzała już jak echo, tylko z uznaniem pogratulowała dziewczynce:
– Brawo, rozwiązałaś zagadkę, możesz iść dalej!
Anastazja również podziękowała sowie i wyruszyła przed siebie. Mrok ustępował miejsca migocącym gwiazdkom podobnym do tych, które świeciły nad owieczkami. Niebieskooka zrozumiała, że zbliża się do celu. Wreszcie znajdzie świąteczną radość i ocali choinkę, i może wróci do mamy. Z każdym krokiem przybywało gwiazdek. Anastazja wyszła z pustego świerkowego korytarza i ujrzała tłum nieznajomych. Wszyscy byli radośni i uśmiechnięci. Biegli gdzieś. Dziewczynka próbowała kogoś zatrzymać, ale zachowywali się tak, jakby jej nie widzieli. Postanowiła, że pójdzie za nimi. Wtopiła się w tłum i słuchała jak do siebie szeptali:
– To dzisiaj ma się urodzić ten król? – pytał się pastuszek podróżującego na wielbłądzie człowieka.
– Dzisiaj – potwierdził podróżny.
Anastazja pomyślała, że może właśnie ten król pomoże jej znaleźć świąteczną radość, może dzięki niemu wróci do domu. Miała bujną wyobraźnię i szybko wyobraziła sobie pałac królewski, do którego wszyscy zmierzali: bogato zdobione kolumny, nowoczesne dekoracje, przepiękne szaty, oryginalne meble i złoty dach, a w oknach tiulowe firany i atłasowe zasłony. Jakież było jej rozczarowanie, kiedy ujrzała izbę wypełnioną po brzegi sianem i gromadę zwierząt. Sądziła, że to jakaś pomyłka. Na tym poziomie choinki wyjątkowo z nikim nie mogła się porozumieć, bo nikt jej nie widział, ani nie słyszał. Wszyscy byli zajęci maleńkim dzieciątkiem leżącym w żłóbeczku na sianie i jego rodziną. Aniołowie mu śpiewali, pasterze czule się przyglądali i jacyś panowie ofiarowywali mu różne podarunki. Duża gwiazda ze świetlistym ogonem zawisła nad tym miejscem. Anastazja zastanawiała się jak ma znaleźć tę świąteczną radość. Nie było tu ani choinki, ani mikołaja, nawet prezenty, które dawali maleństwu były jakieś dziwne, a do tego nie było kolacji wigilijnej, a i tak wszyscy się cieszyli. Niebieskooka czuła się zrezygnowana, kiedy wszyscy odeszli od żłóbka i zobaczyła w nim małego chłopczyka. Był taki spokojny, wyglądał jakby się do niej uśmiechał. Dziewczynka ostrożnie do niego podeszła. Niespodziewanie maleństwo uścisnęło jej dłoń. Tylko ten maluszek ją widział i wesoło wymachiwał do niej rączkami. Trwało to naprawdę krótką chwilę, tyle ile potrzeba, żeby włączyć światło w ciemnym pokoju, ale Natasza zrozumiała sens Bożego Narodzenia. Zapomniała o poszukiwaniu świątecznej radości, powrocie do domu i ratowaniu choinki. Patrzenie na tego maluszka pochłonęło ją bez reszty. Cały świat znajdował się w tym miejscu. Gdyby nie ten malec, nie byłoby choinki, Mikołaja, ani rodziców, ani jej. To było nie tylko jego święto, ale też święto wszystkich ludzi. Nagle cisza wypełniła przestrzeń, zrobiło się ciemniej, zniknęły gwiazdy, anioły, widać było tylko migocące światełka i łańcuchy. Nastka przyglądała się już nie dzieciątku, ale choince w całej jej okazałości. Do pokoju, w którym stała dziewczynka weszła mama.
– Czekasz na Mikołaja? – spytała Nastkę.
– Nie. Mamusiu, nie podoba mi się ta choinka – westchnęła głęboko dziewczynka.
– A dlaczego? – zapytała ze smutkiem w głosie Zofia.
– Chciałabym ją ubrać po swojemu, czy mogę to zrobić? – zapytała.
Zofię przeraził trochę pomysł córki, ale zawsze robiła wszystko, żeby sprawić radość swojemu dziecku, więc i tym razem się zgodziła.
– Tak, kochanie możesz.
– Mamusiu, a powiedz mi, jaki mamy dzisiaj dzień?
– Przecież jutro Wigilia.
Dziewczynka ucieszyła się i z czułością uściskała matkę, tak bardzo się za nią stęskniła, a kiedy wszyscy poszli spać, ona wzięła się do pracy. Starała się być cicho, aby nikogo nie zbudzić. Najpierw przyciągnęła z pracowni taty drabinę. Wspięła się na nią ostrożnie i zdjęła z choinki wszystkie błyszczące łańcuchy. Potem wyciągnęła klej do butów i skleiła nim wszystkie stare i zniszczone ozdoby. Bardzo się ucieszyła na widok Pani Bombom, dokładnie ją zreperowała i powiesiła obok Pana Bombom. Wyciągnęła kilka pięknych spódniczek od swoich lalek i zawiesiła je na gałązce obok drzwi mieszkania pani Boberek. Przy domkach reniferów położyła kilka jabłek i cukrowych lizaków. Zrobiła długi papierowy łańcuch i obwiesiła nim choinkę. Znalazła też słomiane ozdoby, wyglądały jakby mama nie wyciągała ich od lat, dlatego starannie je wyczyściła, przyczepiła do każdej szary sznurek i obwiązała nimi świerkowe gałązki. Praca była już prawie zakończona. Została jej tylko jedna rzecz, nie bardzo wiedziała, jak się ma za to zabrać. Na paluszkach weszła do kuchni i zaczęła po niej się rozglądać. Gdzie mama trzyma swoją książkę kucharską? Szukała na półkach, w szafkach, na stole, pod stołem, na parapecie, i wszędzie ani śladu książki. Postanowiła jeszcze zajrzeć do piekarnika i ku jej zdziwieniu mama właśnie tam ją zostawiła. Dorośli bywają naprawdę zabawni, ciągle nas pilnują i pouczają, a sami zapominają o wszystkim – pomyślała. Anastazja wyciągnęła gruby wolumin i zaczęła wertować strony. Doszła do rozdziału, w którym były przepisy na ciasta i ciasteczka i tam znalazła przepisy na pierniki. Były cztery, ale jeden był podkreślony na czerwono, a przy nim napis „dobre”. Poszukiwanie składników okazało się niełatwym zadaniem. O ile znalezienie mąki, miodu, mleka i masła nie sprawiło jej najmniejszych trudności, o tyle poszukiwanie przypraw okazało się wyczynem na miarę wędrówki po nieośnieżonym szklaku górskim. Cynamon, kolendra, gałka muszkatołowa, anyż, goździki, kardamon i ziele angielskie – wszystko jakby się pod ziemię zapadło. W przyprawniku ustawionym na kuchennym blacie nie było nic z potrzebnych jej rzeczy. Księżyc zajrzał do kuchni i oblał swoją jasnością szafkę wiszącą nad piekarnikiem, jakby chciał podpowiedzieć dziewczynce, gdzie ma szukać. I rzeczywiście w tej szafce znajdowały się wszystkie potrzebne przyprawy. Trzeba było je włożyć do moździerza i dokładnie utrzeć. Anastazja była zmęczona, ale bardzo szczęśliwa. Znalazła wszystko, co było jej potrzebne do upieczenia pierników. Przygotowała ciasto, wycięła z niego różne kształty i formy; misie, gwiazdki, koniki, serca, a nawet choinki. Upiekła trzy blachy pierniczków. Potem poczekała, aż ostygną, wszystkie je udekorowała i zawiesiła na choince. Była szczęśliwa i zadowolona, że jej się udało. Choinka wyglądała uroczo, nie brakowało na niej niczego. Czekała, aż któraś z ozdób coś do niej przemówi, ale gdy długo nic takiego się nie działo, udała się do swojego pokoju. Była już późna noc, kiedy położyła się spać. Zza ściany dochodziło delikatne pochrapywanie, to tata wydawał takie dźwięki. Dziewczynka przypomniała sobie jak Skoczek i Ognik chrapali, miała nadzieję, że kiedyś jeszcze usłyszy ozdoby choinkowe i będzie mogła z nimi porozmawiać. Po pracowitym i pełnym emocji dniu Nastka wtuliła się w pachnącą pościel i szybko zasnęła. Cały dom spokojnie spał w otulającym go blasku świątecznych lampek.
Poranek wigilijny przyniósł wiele niespodzianek dla Milusińskich. Pierwszą stanowiła zmiana dekoracji na świątecznym drzewku. Zofia po wejściu do salonu zawołała swojego męża. Michał nie chciał uwierzyć, że ich córka to wszystko zrobiła. Anastazję zbudził hałas wydawany przez rodziców. Zeszła po schodach i zastała ich z niecodziennym wyrazem twarzy. Zniknął smutek, zmartwienie i troska, zamiast tego pojawiło się radosne zdziwienie. Dziewczynka upewniła się, że warto było poświęcić pół nocy, aby sprawić rodzicom taką niespodziankę. Mama na początku była trochę zła na dziewczynkę, że bez jej nadzoru upiekła pierniki, ale potem dodała: „Najważniejsze, że nic ci się nie stało”. Tato ze zdziwieniem zapytał córkę: „ A co na to Kasia, przecież pierniczki są niemodne w tym sezonie?”
– Kasia się nie zna, ona nawet nie ma pojęcia o świętach, a poza tym ja nie wiem, czy ona mnie naprawdę lubi i chyba już nie chcę jej zapraszać do domu – odpowiedziała z dumą Anastazja.
Możecie sobie tylko wyobrazić, jak się czuli rodzice Anastazji. Mama wreszcie zaczęła się uśmiechać, a tata odetchnął z ulgą i pomyślał, że nie będą jednak musieli się przeprowadzać gdzieś na bezludzie. Michał wyszedł z salonu, by za chwilę wrócić z prezentem pod pachą. To był mały piesek, ten sam kudłacz, który pomagał dziewczynce w podróży na parapet. Radość była ogromna.
– To jest nasz prezent dla ciebie na święta. Miałem wątpliwości, czy będziesz umiała się nim zająć, ale skoro udekorowałaś sama choinkę, myślę, że świetnie sobie poradzisz z opieką nad pieskiem. – Tata uśmiechnął się i wręczył kudłacza Anastazji, a ten wesoło zamerdał ogonkiem i polizał ją po policzku.
– Od razu przypadliście sobie do gustu – zauważyła mama.
Dziewczynka nie zaprzeczyła. Zofia nawet nie miała pojęcia, jak dzielnym przyjacielem okazał się piesek.
– Musisz nadać mu imię. Mój kolega z weterynarii znalazł go na polu, nikt się po niego nie zgłosił. Jest przebadany, odrobaczony i zaszczepiony. Lubi się bawić, na pewno będzie dobrze wam razem.
– Dziękuję tato! – Nastka uścisnęła najmocniej, jak potrafiła, Michała, potem chwyciła w ramiona psa i chwilę mu się przyglądała. – Wiem jak cię nazwę, od dzisiaj wszyscy będą mówili do ciebie Miłek.
– Miłek Milusiński – poprawił tata.
– Będzie pasował do naszej rodziny – dodała mama.
Po niespodziankach przyszedł czas szykowania się do kolacji wigilijnej. Anastazja ubrała się w to, co przygotowała jej mama i rzeczywiście wyglądała tak, jak wcześniej powiedziała mama – pięknie. Zofia zaplotła jej dwa warkocze i upięła we włosy pozłacaną opaskę, pamiątkę rodzinną, która w doskonały sposób współgrała z atłasową suknią i bordowym bolerkiem. Ubrana i gotowa do kolacji dziewczynka nie poszła jak kiedyś oglądać telewizję, tylko uczestniczyła w nakrywaniu do stołu: układała sztućce i serwetki, wycierała talerzyki i szklanki. Kiedy cały stół nakryto już białym obrusem, ustawiono wszystkie potrawy i całą zastawę, do domu zawitali goście. Babcia Łucja i dziadek Henryk przekroczyli dom Milusińskich z kolędą na ustach. Weszli swobodnie jak do siebie, a tymczasem w progu zaskoczył ich szczekający i merdający ogonem Miłek.
– A skąd ty się tu wziąłeś? – dopytywała lekko zdezorientowana babcia.
– To prezent dla Anastazji – oświadczył Michał. Wziął ich odzienie zewnętrzne, różne pakunki i zaprosił do salonu, by dłużej nie stali na chłodnej werandzie.
Łucja, podobnie jak Henryk, zachwycona była choinką. Nie mogła uwierzyć, że to dzieło jej wnuczki. Kolację zaczęli wraz z pojawieniem się pierwszej gwiazdki, Henryk rozdał wszystkim biały opłatek i starym zwyczajem złożył życzenia:
– Oby nam się szczęściło,
Każdemu dobrze żyło.
Aniołowie niech nami się opiekują,
Radość wszędzie wszystkim wkoło wyśpiewują.
Oto wam życzę zdrowia i nadziei,
która wszystko naprawi i odmieni.
Gloria niech płynie po naszej krainie,
Chwała niech będzie tej małej dziecinie.
– Ładnie to powiedziałeś kochanie – Łucja pochwaliła i pocałowała w policzek męża.
– To prawda tato – pochwaliła również Zofia.
Później wszyscy jedli, śpiewali pastorałki i kolędy i opowiadali sobie różne historie z przeszłości, którym bacznie przysłuchiwała się Anastazja. Wcale ją te opowieści nie nudziły i nie myślała nawet o prezentach od Mikołaja. Bardzo uważnie słuchała babci i dziadka, którzy wspominali swoje zimowe przygody, ogniska i kuligi i inne formy spędzania wolnego czasu.
– Kiedyś nie było telewizji, było jakoś fajniej – zauważył dziadek. – Później w naszej wiosce pojawił się jeden telewizor i wszyscy chodziliśmy do sąsiadów na bajkę. A po tej bajce to już tylko szło się spać.
– To były czasy – dodała babcia – a pamiętasz, jak w wakacje do późnej nocy bawiliśmy się w podchody. Wtedy po raz pierwszy się poznaliśmy, byłeś w przeciwnej drużynie i ja was znalazłam, ale byliście z tym twoim kolegą Jurkiem źli, do dzisiaj pamiętam wasze miny – Łucja roześmiała się.
– Pamiętam, byliśmy źli, bo to była nasza kryjówka, a wy ją znalazłyście i potem musieliśmy sobie poszukać czegoś innego, a to nie było wcale łatwe w takiej małej wiosce. Na początku się nie lubiliśmy, bo ty z innymi dziewczętami z wioski znajdowałaś nasze wszystkie bazy. Właściwie to tylko ty nas znajdowałaś. Och! Pamiętam, jak ja cię wtedy bardzo znielubiłem. Wydawałaś mi się taka przemądrzała. Ciągle się tylko chwaliłaś swoimi nowymi ubraniami.
– Tak Henryku, ja też ciągle wspominam, jak wylałeś na mnie wiadro zimnej wody niby z okazji Śmigusa Dyngusa.
– To było okropne, wiem, a najgorsze było, że przeze mnie zachorowałaś na zapalenie płuc.
– Przychodziłeś wtedy codziennie do mojej babci, pytałeś, jak się czuję i zrywałeś mi łąkowe kwiaty. – Łucja wzruszyła się i złapała za dłoń Henryka.- Brakuje mi czasami tamtych chwil.
Zofia i Michał przysłuchiwali się, jak rodzicie z nostalgią wspominali dawne czasy. Godziny szybko uciekały, a w dobrym towarzystwie nikt się nie nudził. Wybijała właśnie północ, kiedy rodzice przypomnieli sobie o Mikołaju. Cała rodzina wyszła na dwór, aby poszukać sań Mikołaja, ale niczego nie było widać. Pod choinką nie pojawiły się żadne prezenty. I wyobraźcie sobie, że nikt nie był smutny z tego powodu.
– Mikołaj jest bardzo zapracowany, musi objechać cały świat. Jest tak dużo potrzebujących dzieci, które na niego czekają, one są ważniejsze – Stwierdziła szczerze ku zaskoczeniu wszystkich Anastazja.
Po kolacji wigilijnej mieszkańcy i ich goście ułożyli się do snu. Rodzice odstąpili Łucji i Henrykowi swoją sypialnię, a sami położyli się w pracowni Michała. Anastazja spała jak zwykle w swoim pokoju. Salon został pusty. Kiedy salon zrobił się pusty i zapanował w nim półmrok odezwały się cicho dzwoneczki. Nikt poza małą niebieskooką dziewczynką ich nie słyszał. Podekscytowana zeszła do salonu i ujrzała choinkę, a na niej ozdoby tańczące z radości. Podeszła do drzewka i przyglądała się ostrożnie wszystkim, nie chciała nikogo wystraszyć.
– Dobry wieczór! – zawołał wesoło Mikołaj. – Udało ci się, zrozumiałaś wszystko i dałaś nam tę radość.
– Bałam się, że już nigdy was nie usłyszę.
– Nic bardziej błędnego, bo kto raz był mieszkańcem świątecznego drzewka, zostaje nim na zawsze.
Mikołaj i Anastazja usłyszeli jakiś szmer na korytarzu. Oboje znieruchomieli. Do salonu weszła Łucja i spojrzała czule na wnuczkę.
– Co, już z nimi rozmawiałaś?
– Z kim? – zapytała zaskoczona dziewczynka.
– Hm – babcia podrapała się po czole i uśmiechnęła się – jesteśmy bardziej podobne do siebie niż myślisz – wyszeptała i wyszła z salonu.
Zdezorientowana dziewczynka później dopiero zauważyła, że mieszkańcy choinki nie znieruchomieli, tylko przy babci wykonywali swoje czynności, tak jakby nikt obcy nie zajrzał do salonu. Pomyślała, że pewnie zapomnieli, ale gdzieś w środku coś jej podpowiadało, że babcia doskonale wiedziała, o co pyta i chyba przeżyła podobną przygodę.
Anastazja już nigdy nie podążała w swoim życiu za modą. Zmieniła koleżanki, a raczej one ją opuściły, kiedy zauważyły, że bawi się szmacianą lalką. Wcale nie było jej smutno z tego powodu. Dziewczynka poznała innych przyjaciół, takich prawdziwych od serca. Już zawsze pomagała mamie w obowiązkach domowych. Nauczyła się piec, gotować i dekorować mieszkanie. Poznała historię wszystkich ozdób choinkowych i pamiątek rodzinnych, i zapisała to w swoim pamiętniku, który zaczęła pisać od czasu swojej wizyty na drzewku świątecznym. I spełniła marzenie babci – zaczęła uczęszczać na lekcje baletu. Okazało się, że odziedziczyła talent po Łucji i była naprawdę świetna.
W każde Boże Narodzenie w domu Milusińskich na choince pojawiały się cynamonowe pierniczki, a pod choinką ręcznie robione niespodzianki, które niekiedy Milusińscy przygotowywali sobie cały rok. Były to na przykład rękawiczki robione na drutach, albo wyszywane serwetki, pacynki z kolorowych skarpetek i tym podobne rzeczy, w które wkładano dużo serca. Nikt nie męczył Mikołaja już listami, zamiast tego wysyłano mu paczkę z ubraniami dla jego zapracowanych elfów albo siano dla reniferów. I wiecie co, w tym domu zawsze panowała świąteczna radość podobnie jak na świątecznym drzewku. A Anastazja co roku odbywała ważną wyprawę z rodzicami – na pasterkę. Od wizyty na zielonym drzewku zawsze chciała spotykać się z narodzonym dzieciątkiem, bo zrozumiała, że cała magia świąt i świąteczna radość biorą swój początek w maleńkiej szopce w Betlejem. Moda w domu Milusińskich ustąpiła miejsca prawdziwej miłości i szczęściu.